Już, już jestem..... już
piszę.....choć wiele do opoaiadania nie mam. Ostatni tydzień
siedziałam nad książką- tak naprawdę siedziałam i stukałam do
póżna. Kilka stron powstało, takich nawet , nawet, że niewiele
będzie do poprawiania. Widzę teraz coraz bardziej- ile daje
wena..., że jak się coś tam w środku zaświeci, to literki same
sobie miejsce na klawiaturze znajdują i Gogol nawet myśleć
niewiele musi.
Brrrrrr, zimno... jesień
idzie i już się przeprosiłam z wełnianym swetrem, a kurtę
przygotowałam na zawiezienie do pralni. Nawet japonki poszły w kąt
i wyciągnęłam jakieś tam kozaki... dobrze, że to tylko kilka
tygodni, a w zasadzie za parę dni Grecji, więc luft się poprawi.
Przyznam, że miałam coś
tam na bloga w weekend skrobnąć, ale niestety mięliśmy bardzo
bezowocne umysłowo 2 dni, bo od soboty balowaliśmy. Tak obejmując
w całości czas imprezy, to osiągnęliśmy niebywały wynik- 30
godzin z przerwą 4-godzinną na sen!!! No..., nie ma się czym
chwalić...., ale nie zdarza się to często. Rozrywki w życiu są
potrzebne, ułańska fantazja też nikomu nie zaszkodziła oprócz
ułanów, więc w sumie nawet kac nie taki straszny, bo warto było.
Teraz już spokojnie
zaczęliśmy tydzień- poniedziałek się nie liczy, bo trzeba było
kurację stosować. Od dziś bierzemy się w garść i …. jedziemy
do Sigi i Joli na dzika!!!... Tym razem na
pewno będzie bezpiecznie, z zapiętymi pasami i nie do rana...
...no kurde, naprawdę nic
się nie wydarzyło...poza ciągłymi zakupami na jacht i wydawaniem
kasy na naszą kochaną łódeczkę... w portfelu ubywa, a bagażu do
Nowej Zelandii przybywa!
...acha.... udało mi się
znowu kilka deko zrzucić...
Gogol