Poznaliśmy się w 2007 roku w malowniczej Grecji... Wtedy nie wiedzieliśmy jak potoczą się nasze wspólne losy i planów na przyszłość nie było.

Połączyła nas wspólna pasja- żeglowanie i tak właśnie zaczęła się nasza przygoda na sy SANNY. Przez ponad rok przygotowywaliśmy JACHT i siebie do REJSU... no właśnie... od początku jasne było, ze PŁYNIEMY DOOKOŁA ŚWIATA.
Wyruszyliśmy w maju 2009 roku z Warns w Holandii i 28 marca tego roku zamknęliśmy pętlę wokółziemską. Nie, nie,... nie zakończyliśmy rejsu, ponieważ SY SANNY czeka na nas w Nowej Zelandii, a i my się tam w listopadzie wybieramy, żeby kontynuować zdobywanie Świata.

Całą historię płynięcia, naszych przeżyć, przygód i wszystko, co było związane z wyprawą postaram się zamieszczać na blogu, choć nie obiecuję systematyczności. W międzyczasie piszę książkę i w niej będę chciała opowiedzieć wszystko.

Nasz REJS stał się sposobem na życie...- życie wśród fal, pełne wyzwań, przygód, ciekawych ludzi!!! Pokochaliśmy WOLNOŚĆ, jaką daje tylko WIATR i WODA.

piątek, 25 stycznia 2013


Tym razem naprawdę nie wiem od czego zacząć.
Długo nie pisałam, bo powodów było sporo. I to wcale nie chodzi o brak wydarzeń i tego, co się nie działo. Nastąpiły zmiany... wielkie zmiany i cała reszta zeszła na dalszy plan.
Napiszę więc krótko i prosto- Ja- Gogol- odchodzę z pokładu SANNY. Decyzja już podjęta, bilet do Europy kupiony. Niech nikt się nie doszukuje przyczyn, bo to próżne. Wyjeżdżam i koniec. Zostawiam Tomaszka samego. Wiem, wiem- podła jestem, zachowuję się nie fair, ale tak czuję. Próbowałam z tym walczyć, ale się nie dało. Starałam się, chciałam bardzo, ale dobrymi chęciami to piekło wybrukowane jest. Zawiodłam Tomka na całej linii, zawiodłam Was wszystkich.... i chyba przeprosiny na nic się tu nie zdadzą.
Tomaszek zawsze mówił, że ułańską fantazję mam, która mnie pewnie kiedyś zgubi. Cóż...

Wylatuję z Nowej Zelandii z końcem lutego. Tomek zostaje na Sanny i w maju planuje żeglować w kierunku Morza Śródziemnego. Nie będzie to łatwe. Samotna żegluga przez trudną Cieśninę Torresa, Ocean Indyjski i Atlantyk bez znajomości angielskiego ma małe szanse powodzenia. Tak więc chętni do żeglowania z Nowej Zelandii do Europy mile widziani!
Kapitan zaprasza na pokład.

Napisałam na blogu, ponieważ prędzej czy później i tak wszyscy się dowiedzą, a Tomek może w ten sposób uniknie bolesnego tłumaczenia i powtarzania tej samej historii.

Gogol

piątek, 11 stycznia 2013


O Świętach i Sylwestrze już dawno zdążyliśmy zapomnieć. Życie wróciło do normy. Koniec obżarstwa, nicnierobienia i ciągłych „public holidays”. W zeszłym tygodniu zabraliśmy się z wolna do akcji. Piszę z wolna, bo Tomaszka dopadła grypa i biedak leżał 4 dni plackiem w koji. Choroba była skutkiem świątecznych zabaw w spa i nieprzystosowania organizmu do zimnego wychowu. Oliwia też była chora i nawet brała antybiotyki, więc i Tomaszek taką metodę leczenia zastosował. Na dobre mu wyszło, bo po kilku dniach odrzył i nawet zapalił fajkę - to oznaka była, że wrocił do życia w pełni.

W niedzielę tydzień temu pojechaliśmy w końcu wędzić węgorze. Zajęło nam to cały dzień. Sławek i Tomaszek dzielnie strzegli Smokera, a ja i Caroline, jak to baby- przegadałyśmy cały ten czas. Zjedliśmy pyszny Waynowy lunch i dopiero po 18tej z 11toma dorodnymi węgorkami wróciliśmy do Whangarei. Ten dzień zdecydowanie można zaliczyć do udanych i spędzonych jak nabardziej pożytecznie.
Następnego dnia- w poniedziałek mięliśmy kolejne atrakcje- do Mardsen Cove przypłynął Jacht Greenpeace- Rainbow Warrior. Caroline, jako gość specjalny zabrała nas na pokład i zwiedziliśmy wszystko dokładnie...., no może prawie wszystko, bo po maszynowni oprowadzania nie było i tylko sami tam cichcem zaglądnęliśmy. Dla zainteresowanych- odsyłam na strony internetowe, bo warto o tym jachcie coś więcej poczytać.

Bilety na południową wyspę już kupione. Lecimy 11tego lutego. Camper też zarezerwowany. Zabieramy tylko śpiwory i ciuchy, bo cała reszta łącznie z garami, ręcznikami i wszelkim badziewiem potrzebnym do życia- jest w camperze. Już się nie mogę doczekać... dzikość poludniowej wyspy!!!

Caroline i Wayne pojechali w czwartek do Auckland i dom zostawili pod naszą opieką. Wczoraj Tomaszek skończył remontować art room, a dzisiaj tylko pojechaliśmy tam relaksować się w basenie. Nie ma to jak upał, bikini, wygodny leżaczek i basen.... jeszcze zimne piwo dla Tomaszka!

Acha , prawie bym zapomniała- w poniedziałek wieczorem przyjechał Ondre z Łucją- dla niewtajemniczonych- to czeski żeglarz, z którym pływaliśmy po południowym Pacyfiku i przypłynęliśy razrem do Nowej Zelandii. Teraz Ondre mieszka w Aucklan na swoim jachcie Maui i pracuje legalnie w jednej z firm.

To chyba na tyle z ostatniego tygodnia...
Jak zwykle w skrócie, ale o wszystkim i tak bardzo rozwlekle pisać nie mogę, bo potem książki mojej nie będziecie chcięli czytać....

Pozdrawiamy z upalnego Whangarei.







Gogol



wtorek, 1 stycznia 2013


No i mamy 2013 rok...
Niedawno jeszcze siedzieliśmy 12 godzin w samolocie w drodze do Nowej Zelandii, a już prawie 2 miesiące przeleciały i czas zleciał. Jak tak dalej pójdzie, to ani się obejrzymy i przyjdzie nam wypływać... tak to już jest, że jak fajnie jest, to czas szybko leci... Boże …. zrymowało mi się tragicznie i do tego jeszcze choć bym chciała zmienić coś w tym zdaniu, to jakoś nic do głowy bardziej poprawnego gramatycznie mi nie przychodzi. Zmęczenie poświateczne i posylwestrowe jeszcze odczuwam!!!
Sporo ostatnio wolnego było, jedzenia też sporo, świętowanie czas skończyć i od trzeciego dnia nowego roku do konkretnej roboty się zabrać. Nie, żebyśmy się do tej pory obijali, ale lepiej do rutyny obowiązków wrócić.
Mamy ponad miesiąc czasu na dokończenie rozpoczętych projektów. Tomaszek od przyszłego tygodnia zaczyna akcję „podłoga” u Caroline. Ja będę występowała w roli pomocnika. Któregoś dnia musimy też się wybrać do Whangarei Heads żeby nowozłowione węgorze uwędzić w Waynowej super-wędzarni.
W połowie lutego planujemy wreszcie upragniony urlop- wyprawa na południową wyspę tym razem musi wypalić. Już szukamy campera do wypożyczenia i samolotu do Christchurch. Będziemy raportować na bieżąco o postępach w pracach i planach. Za kilka dni Ala i Sławek jadą z dziewczynkami na camping do Matapouri Bay. Wyskoczymy do nich na 2-3 dni poplażówać i wygrzać tyłki.

Właściwie to tylko to chciałam napisać. Nic szczególnego.... Tak tylko, żebyście wiedzieli, że żyjemy i też mamy nowy rok.

Załączam kilka fotek- pierwsze z naszego kambuza- trochę nie na temat, ale wypada pokazać w końcu nową kuchenkę gazową- prezent od Tomaszka, nowy toster-prezent od naszych Kiwisów, nową maszynkę do kawy.... -wszystko piękne, nierdzewne- normalnie kambuz z katalogu.

Odkryliśmy też nowe szlaki w bushu w zachdniej części miasta- miejsca warte zdjęć.

Szczęśliwego Nowego!!!!


Gogol