tak
pada, to się mi odechciewa wszystkiego... a dziś właśnie leje! I
to tak leje, że świata przez okno nie widać...
I
jak tu być szczęśliwym, skoro wokoło szarość, mokro, niebo ani,
ani błękitne i skarpety na nogach... zimowe prawie!!! Ludzie też
nastrojeni pogrzebowo, do pracy chęci nie ma...- to nie dziwne, ale
żeby nawet marudzić w wolnym czasie, w czasie relaksu..., no tak
tylko, że relaks to też żaden przy 15 stopniach.
Koniec
marudzenia... przed nami Grecja, potem Nowa Zelandia, a potem reszta
Świata. Perspektywa niezła, choć trochę szkoda zostawiać tutaj
Wszystkich. Pozostaną tylko telefony, Skype i maile... Będziemy
opowiadac o Naszym Świecie i słuchać o Waszym..., łezka w oku się
kręci, że znowu będziemy daleko....
Czasem
się zastanawiam- w takie dni jak dziś- czy Warto? ...ale chyba
warto, bo z kanapy w Essen nie da się zobaczyć tego, co widać z
pokładu SANNY!!!
W
Nowej Zelandii czaka na nas Caroline, Wayne, Ala , Sławek,
dziewczynki, cała ekipa Fringsa i Sharon i Bryan z mariny... my też
się cieszymy, że ich zobaczymy..., tylko, że to tak daleko....
Teraz
już koniec marudzenia na poważnie... w garść się trzeba wziąć,
bo pesymizm, to nie moja natura.
Jeszcze
sporo Oceanów i Mórz przed nami, lądów, ludzi, przygód,
emocji... tak, tak... chcemy tego!!! A mieć wszystkiego się nie
da..., albo rybki, albo akwarium (moję święte powiedzenie).
Tak
więc z uśmiechem na ustach idę smażyć Tomaszkowi placki
kartoflane, bo głodny. A dla siebie mam pyszną dietetyczną zupkę
jarzynową- idealna na odchudzanie..., albo nie, tego słowa mi
raczej nie wolno używać...- uważam na to, co jem, a jem wszystko,
oprócz potraw smażonych i fast-foodów. Wszystko, byle w ciągu
dnia nie przekroczyć 1000 kalorii.. ale to już inna historia.
Pakujemy
się... powoli... główne zakupy już zrobione... Piszę zakupy, bo
nasze zapasy pieniężne wykorzystujemy maksymalnie... Sanny się w
tym sezonie obłowi jak nigdy.. - watermaker, bimini, telefon
satelitarny, ekstra laptop z dwoma programami nawigacyjnymi... do
tego dojdą w Nowej Zelandii solary, nowe akumulatory, kuchenka i
piekarnik, może silnik do bączka prosto z fabryki... Zobaczymy...,
na ile nam Kiwisy dadzą zarobić.
Trochę
już uzbieraliśmy, ale pieniążki szybko i łatwo wyparowują... No
teraz to muszę przerwać mój wątek, bo Tomaszek ogląda mecz i
takie mi tu szpruchy wali, że nie mogę się na pisaniu skupić...
Coś o zapaleniu płuc wspomniał i myśl mi ze łba wyleciała...
Tak to jest jak ci Mężczyzna w słowo, a w tym przypadku w myśl
wejdzie... do dupy wszystko i cała pisanina na nic..
Dobrze,
że pamiętam, ... było o pieniądzach... a jak w moim przypadku o
pieniądze idzie, to na pewno z jachtem ma coś wspólnego, bo na
ciuchy ani na inne pierdoły babskie raczej nie wydaję..
Ale
do tematu powróćmy, bo mecz się skończył, ojjj nie, nie skończył
się, tylko Tomaszek przełączył, bo do dupy grali i nerwów sobie
nie chciał psóć...
...ale
znowu jestem z oczyma w ekranie... no i znowu mnie rozprasza coś..
tym razem całkiem dziwna rzecz... Włściwie, to nie rozpraszanie,
tylko dygresja... Parents zawsze miał ten dylemat, tzn. Inni mieli,
a on cierpiał, bo taki poprawny zawsze był... „oczyma, czy
oczami....” . No i wyszło na to., że obydwie formy są
poprawne... nieszczęście.... Takie samo, jak przyjęcie do słownika
mowy polskiej słowa 'zajebiste”... tylko, że to już Parentsa nie
tak bardzo zajmowało, bo nie miał przyjemności od swoich dzieci
słyczeć.... chociaż często używały!!!
Gdzie
mój temat....a … pakowanie... ciężko będzie, bo 23 kilo na
każdego do Nowej Zelandii, to jakby trochę za mało! Przyjdzie nam
wysłać 2 paczki DHLem- każda za 140 euro. A propos euro, to
właśnie z konta ubyło 700- pin pilot Reymarine i AIS- same
koniecznoścci.
Łącznie
z wysyłką to dokładnie 1000 euro, czyli prawie połowa tego, co
zarobimy w Grecji u Martina.... tylko liczę i kalkuluję... bo
wydatki się mnożą...
Nie
żebym taką materialistką była, ale łatwo mieć jacht nie jest-
pod względem wydatków, to chyba lepsza „kupa cegieł”....a jak
do tego jeszcze dołączyć wszystkie reperatury, malowania, ogólnie
dbanie o pływający domek, to powstaje obraz studni bez dna, plus
stres, kłopoty i robota bez końca...
… i
ponownie się nasuwa pytanie...: czy warto”?... odpowiadam sobie z
całą świadomością, „ że WARTO”, bo co by w życiu mogło
być bardziej warte, niż podróże, poznawanie świata, ludzi,
emocje, natura i Wolność, jaką daje wiatr i woda. (oj..., to
zdanie gdzieś już chyba pisałam...może nikt nie zauważy, że się
powtarzam!).
Ostanio
mam wenę do pisania, jakoś tak mi się zebrało od
weekendu...melancholijnie i chyba dla czytających to wszystko bardzo
smutnie brzmi... Nawet mnie trochę dołuje, a zwykle humorem
tryskam!!! Może to przez Grecję..., bo tym razem, naprawdę mi się
lecieć tam nie chce... Jak sobię pomyśle o tej całodziennej
robocie prze 14 dni, to uśmiech z twarzy znika. Z drugiej strony, to
będzie jakieś tam przeczekanie tej szajsowatej pogody w Niemczech,
co tu właśnie zawitała. Po powrocie zostanie tylko miesiąc z
kawałkiem- Goodbay Deutschland. Nawet nie pomyślałam, że tak
szybko czas minie... Z końcem marca przylecieliśmy z Kanarów, a tu
już wrzesień.... niewiarygodne, jak to przeleciało.....
W
ciągu 30 godzin lotu trzeba się będzie przestawić... na
południowy styl życia, ten lepszy.
Tomaszek
chyba też się cieszy, choć teraz ma wiele na głowie. Mówi, że
na mnie liczyć nie można, że tylko komputer mnie interesuje,
maile, internet i pierdoły ogólnie..., ale to nieprawda... ja chyba
też coś ważnego dla NAS i dla SANNY robię. Może tego tak nie
widać, ale moja działka robocza jest tak samo potrzebna, jak
Tomaszkowa, chociaż moja to bardziej „towarzyska działka jest”.
..Chociaż... wielu spraw bez internetu, maili i „pierdołów”
nie moglibyśmy załatwić. Prawda, że głowy