Wesołych Świąt …. po
świętach!!!
Mamy nadzieję jednak, że
do wszystkich doszły życzenia online lub też pocztowe, więc te
powyższe są tylko dodatkiem. No cóż... sporo znowu czasu upłynęło
od mojego ostatniego gryzdania i nic z mojej poprawy i obietnic
systematyczności. Tak to już jest, że na urlopie czasu brak.
Wszystko się do tego złożyło- święta, zakupy, prezenty,
łowienie ryb, odwiedziny, praca u Caroline, praca we Fringsie...
normalnie nudzić się nie dało, a nawet często zaniedbywaliśmy
obowiązki.
2 tygodnie temu w sobotę
wybraliśmy się w końcu na pierwszy w tym sezonie fishing z Waynem.
Nie było to jednak zwykłe łowienie, tylko „competition”.
Tomaszek ze Sławkiem na jednej łódce, a ja z Waynem na drugiej.
Zaczęliśmy od zbierania pipis (pyszne muszle), a skończyło się
na kilku poważnych snaperach..., tzn. w naszej drużynie były
poważne i było ich kilka, bo w teamie tomaszkowym tylko mój
kapitan uratował honor ludzi morza i chwycił 3 sztuki.
W niedzielę zrobiliśmy
sobie wycieczkę do Opua, odwiedziliśmy Anke i Guntera- Niemców z
jachtu Tramp. Było miło, chociaż pogoda nie za bardzo nam
sprzyjała.
Potem był tydzień
gonitwy i roboty. Tomaszek musiał trochę tempo narzucić w garażu,
bo robota z początku nie szła. Dużo było grzebania ze
wzmacnianiem konstrukcji garażu i przycinaniem regipsów. W sumie
zakończenie całości wyszło w piątek, a w sobotę była tylko
lekka kosmetyka.
Najpierw Caroline
wymyśliła, że to będzie jej prezent dla Wayna na Święta, ale
wyszło, że to prezent od nas i Caroline. Nie powiem,... Tomaszek
się dość narobił. W 9 dni odnowił cały garaż, że można w nim
piękną sypialnię urządzić. Nawet się zastanawialiśmy, czy się
teraz Caroline tam nie przeprowadzi ze swoim warsztatem malarskim...
Efakt roboty jest niesamowity. Tak powala, że kontrakt na drugi
garaż też już Tomaszek dostał. … że o innych pracach nie
wspomnę. Caroline dba o Tomaszka i terminaż prac już przygotowała.
Ja nie byłam dla mojego
Kapitana w pełni dostępna, bo pracowałam we Fringsie. Ostatni
tydzień nawet ekstremalnie- 4 dni i to po 8 godzin. Wiadomo-
Święta... ludzie kasę muszą gdzies wydać, sporo było imprez
firmowych. W sumie nie narzekam, ale wolę mniejszy wymiar godzin
tygodniowo..., no tylko jak przychodzi do wypłaty, to wtedy
zapominam, że siódme poty wylewałam i kilometry z kuflami robiłam.
W czwartem miałam dzień
pierogowy- byłam u Ali i kilka godzin spędziłyśmy na lepieniu.
Chyba właśnie od tego dnia poczułam, że idą Święta...
W niedzielę imprezę
przedświąteczną zorganizowała Caroline dla całej rodziny- a że
my się do tej bandy też zaliczamy, to razem objadaliśmy się
pieczoną szynką, udzikiem jagnęcym, barszczem, pierogami, duszoną
kumarą i świątecznym czekoladowym pudingiem... hmmm... Nie ma to,
jak Wayne coś ugotuje!!!
Wigilię spędziliśmy
bardzo po polsku- z całą rodziną Szostków i Magdą. W perwszy
dzień Świąt pojechaliśmy do domku Caroline i Wayna do Whangarei
Heads. Były też nasze kochane polskie kiwisy i razem świętowaliśmy
przy barbecue do póżna. Wczoraj zostaliśmy sami i relaksowaliśmy
się w spa z cudnym widokiem na ocean. Nie było upalnie...- około
27 stopni, ale Tomaszek zdążył nabrać kolory...
Dzisiaj wróciliśy troche
zmęczeni- wiadomo- święta meczą, zwłaszcza to jedzenie! Chyba
potrzebujemy kilku dni na regenerację i unormowanie naszych
żołądków...
… a właśnie... a
propos żołądków, a właściwie uczty dla żołądków, to jeszcze
muszę napisać o węgorzach wędzonych... tak, tak... niech ślinka
cieknie wszystkim amatorom tych ryb, bo naprawdę Tomaszek najpierw
złowił, a potem tak je uwędził, że migiem zniknęły ze stołu.
Poprostu uczta dla podniebienia. Nawet Sławek, który się
zastrzegał, że nie za bardzo lubi i tylko posmakuje, po pierwszym
kęsie zaplanował na piątek kolejne połowy. U Wayna w domku przy
plaży stoi spora wędzarnia, taka akurat na kilkanaście dorodnych
sztuk, więc pewnie za kolejnych kilka dni znowu pojedziemy się
trochę relaksować i przy okazji uwędzić „co nieco”.
Nie dało się napisać
wszystkiego, ale tak w skrócie macie pogląd na nasze dość napięte
ostatnie 2 tygodnie. Końca świata nie było, cyklon też nas nie
zmiótł, tylko przyniósł 3 dni deszczu, tak sobie tutaj żyjemy...
w środku miasta, blisko natury...w Nowej Zelandii.... na końcu
świata....
Gogol