Poznaliśmy się w 2007 roku w malowniczej Grecji... Wtedy nie wiedzieliśmy jak potoczą się nasze wspólne losy i planów na przyszłość nie było.

Połączyła nas wspólna pasja- żeglowanie i tak właśnie zaczęła się nasza przygoda na sy SANNY. Przez ponad rok przygotowywaliśmy JACHT i siebie do REJSU... no właśnie... od początku jasne było, ze PŁYNIEMY DOOKOŁA ŚWIATA.
Wyruszyliśmy w maju 2009 roku z Warns w Holandii i 28 marca tego roku zamknęliśmy pętlę wokółziemską. Nie, nie,... nie zakończyliśmy rejsu, ponieważ SY SANNY czeka na nas w Nowej Zelandii, a i my się tam w listopadzie wybieramy, żeby kontynuować zdobywanie Świata.

Całą historię płynięcia, naszych przeżyć, przygód i wszystko, co było związane z wyprawą postaram się zamieszczać na blogu, choć nie obiecuję systematyczności. W międzyczasie piszę książkę i w niej będę chciała opowiedzieć wszystko.

Nasz REJS stał się sposobem na życie...- życie wśród fal, pełne wyzwań, przygód, ciekawych ludzi!!! Pokochaliśmy WOLNOŚĆ, jaką daje tylko WIATR i WODA.

sobota, 20 października 2012


Dziś jest póżno, za póżno, żeby pisać, ale niestety jak mus to mus. Nie dawałam znaku życia przez ostatnie prawie 2 tygodnie, to teraz muszę troche nadrobić.... O Boże.... Gogol... jaka ty niesystematyczna, leniwa, i w ogóle niezoraganizowana jesteś... Normalnie mi za siebie wstyd...
Dziś tak sobie pomyślałam, że chyba czytelników zabiedbałam.
…, ale z drugiej strony, to łatwo nie jest pisać, jak się nic nie dzieje. O nudzeniu, o pracy, o codzienności, to każdy przecież pisać może... każdy, kto bloga założył i trochę po klawiaturze stukać umie. … a jednak niewielu pisze... i to mnie trochę teraz zastanawia, bo wielu z Was ma do powiedzenia sporo... nawet więcej niż się im wydaję.. i ja na przykład bym to chciała przeczytać...
Niech sobie nie myślą, ci, co czytają, że to łatwo jest... o nie.. a już w ogóle, jak się wie, że ktoś na te parę słów czeka...
...prrrrrrrrrrrrr, Gogol.... wróć... Zaczęło się nauczanie, pouczanie, nawracanie..., a tego nie lubimy....
Miałam pisać o ostatnich 2 tygodniach w pięknym, zimnym, urzędowym kraju... No właśnie, to może lepiej nic pisać...

poniedziałek, 8 października 2012


Melduję, że powróciliśmy na biegun północny- do Essen. Po 2 tygodniach w gorącej Grecji znowu marzniemy...
Ja się do tego naprawdę nie nadaję...- wolę 40 stopni i wilgotność 95 procent- to mi pasuje. Lepiej się pocić, niż drżeć! Chociaż w sumie, jak nie pada, to jeszcze jest do przeżycia. Z bólem, ale do skarpet i kurtki idzie się przyzwyczaić..., nawet kozaczki dziś z głębokiej szuflady wytargałam.
Trudno..., ale chyba to przetrwamy. Byle do połowy listopada...
ale o Grecji miało być...o pracy znaczy..., ale o pracy pisać mam??? Nieeeeee!!! Poza robotą, której było dość sporo jak zwykle fajnie spędzaliśmy wieczory w knajpie u Mika. Łazić jak normalny turysta nie było potrzeby, ochoty i czasu, bo znaliśmy okolice z poprzedniego pobytu. Lepiej było się wyłożyć na łóżku, powciskać guziczki na pilocie telewizora, napić się greckiego wina i po prostu odpoczywać... po pracy odpoczywać.
Tym razem miałam szczęście spędzać większość czasu na pokładzie. Tak sobie robotę zorganizowałam, żeby korzystać ze słońca, ile się da... Wyszło na to, że prawie 10 dni się opalałam prawie jak na urlopie.. Tylko niech sobie nikt nie myśli, że lekko było!!! Dłonie mnie dość bolały, bo się nagimnastykowałam przy wymianie i uszczelnianiu okien. Papier ścierny, szlifierki, dłuta były moimi narzędziami przez cały czas. Potem się trochę umarasiłam sikafleksem i primerem..., ale tylko trochę, jak na mój sposób pracy. Zwykle jest tak, że jak coś robię, to najpierw jestem upieprzona po łokcie, potem pysk, o ciuchach nie wspomnę... To chyba z sympatii do marasu, fetu i smarów w drugim życiu bym mechanikiem chciała być. Uwielbam przy motorach grzebać. Do mnie na Sanny należy siłownia, ja się opiekuję silnikiem i eksploatacja to moja działka..., Tomaszek pomaga, no jasne, ale ufyfram się tylko ja!!!

Teraz jesteśmy kilka tygodni na miejscu, więc może znajdę czas na bloga. Trochę bym chciał popacować nad grafiką i dodac kilka filmów, ale to powoli, u mnie wszystko trwaaaaaaaaaaaa.

Póki co, to leżę pod kocem w pozycji horyzontalnej, w telewizji leci program o Nowej Zelandii- jak na ironię losu, kaloryfer cichutko chlupie, a ja stukam...

Gogol